Do Solenizanta przyjechała Babcia Jola i zażyczył sobie obiad znowu w restauracji chińskiej. Tym razem padło na Pekin.
W takim składzie to nasze drugie podejście do zjedzenia obiadu w tej restauracji. Za pierwszym razem mimo rezerwacji nie weszliśmy (kazano nam czekać do 40 minut!) i trafiliśmy do Azali. Jednak tyle razy byliśmy w Pekinie wcześniej, że hceiliśmy dać im szansę. Zrobiliśmy rezerwacje i siup!
Przyjechaliśmy i stolik był, chociaż zamówiony fotelik dla dzieci musiałam prawie wyszarpać. Czułam się jak w stołówce na wczasach FWP. Miałam wrażenie, że za moment przychodzi kolejna tura i musze szybko jeść. Potrawy pojawiły się w takim tempie, że nawet nie zdążyłam zabawek dzieciakom wypakować. Do tego jedzenie reprezentowało trzy smaki neutralny, słodki, ostry. Bez sosu mięso było tak suche i bezpłciowe że szok. Ja wzięłam kaczkę po pekińsku i jadłam bez sosu – naprawdę kiedyś była lepsza.
Już więcej tam nie pójdziemy – hałas, zamieszanie, jedzenie o niebo gorsze niż kilka lat temu … do tego część rodziny źle się czuła.
Kolejna restauracje skreślona.